Na ścieżkach prokrastynacji
W działach: Życie, Prze- | Odsłony: 217Podejrzewam, że braci polterowej tytułowe pojęcie jest dość dobrze znane, na wszelki wypadek zacznę jednak od wyjaśnienia – prokrastynacja to czynne zwlekanie, przypadkowa aktywność wypełniająca czas, który teoretycznie powinien być przeznaczony na działalność ważną a poważną, czy przynajmniej pilną. Według Wikipedii jest to jednostka chorobowa, ale współcześnie prokrastynowaniu oddają się rzesze ludzi, u których od wrodzonych predyspozycji ważniejsze wydają się czynniki sytuacyjne (na przykład czynnik sytuacyjny na I, dzięki któremu czytasz właśnie Poltera).
Niestety nie ominęła mnie przynależność do rzeczonych rzesz, w związku z czym postanowiłem zrobić sobie w ćwierci publiczny rachunek sumienia z tegorocznych prokrastynacji i ustalić przy okazji, czy znalazłem na tę plagę jakiekolwiek lekarstwo. Rachunek sumienia będzie publiczny tylko w ćwierci, gdyż skupię się tu na ogólnych wnioskach, sytuacje z własnego życia przywołując raczej oszczędnie.
Zacznijmy od banału – na pewno Internet sprzyja prokrastynacji, gdyż przez niego zawsze można zająć się czymś innym, zwykle szybkim i łatwym we wchłanianiu (muzyka, obrazki, krótkie filmiki). Gry komputerowe są może szczególnie groźnymi pułapkami, gdyż od razu dają informację zwrotną o sukcesie – surowce, miejsce w rankingu, PDki itp. – a prokrastynujemy zwykle od czegoś, co ma się zakończyć sukcesem, ale rzeczony nie będzie od razu widoczny.
Sprawia to, że wyłączenie Internetu naprawdę może pomóc na prokrastynację – zwłaszcza, że ma ona przykrą skłonność do stawania się odruchem, a te na szczęście dają spokój przy pierwszym oporze. Jeżeli podczas pisania tego tekstu machinalnie kliknąłbym w przeglądarkę, a ta mi na to, że neta nie będzie, z dużym prawdopodobieństwem wróciłbym do pracy. Z kolei pewnym pomysłem na oduczenie się prokrastynowania przez gry komputerowe jest... liczenie. Słów, które się napisało, procentu wykonania zadania czy realizacji planów na ten tydzień. To całkiem nieźle symuluje radochę z gier, zresztą takie zachowanie to czysty przykład gra-tyfikacji (moje tłumaczenie terminu gamification. O tym, czemu wolę je od popularnego grywalizacja, innym razem).
Drugą, nieco bardziej niebanalną kwestią jest to, że prokrastynacja to iście salomonowy wyrok wydany na wszystkie naglące kwestie. Kiedy bowiem deadline’y zbliżają się nieubłaganie w ilościach mnogich (tzn. większych, niż 1), kiedy należy roztroić się między uczelnią, pracą a rodziną i nie sposób ustalić, czemu należy się ile czasu, jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji – nie robić nic. W ten sposób okazujemy bowiem równy szacunek i równą uwagę wszystkim naszym obowiązkom. Równą, czyli zerową, bo inaczej wyrównać tego się nie da. Sęk w tym, że w historii Salomona wyrok równie zły dla obu stron skłonił jedną z nich do ustąpienia – prokrastynacja nie zawsze ma tę moc. Fajnie by było mieć w głowie automatycznie włączane myślenie „skoro zaczynam nic nie robić, lepiej zrobię cokolwiek”, ale dość trudno je sobie wyrobić.
Kiedyś na studiach usłyszałem słowo hiperwybór – wybór tak wielki, że aż go nie ma, bo w mnogości opcji nie sposób zorientować się, która jest dla nas najlepsza. Podobno – i trudno się z tym nie zgodzić – hiperwybór w coraz większej ilości dziedzin jest znakiem naszych czasów. Sprawia to, że można robić mnóstwo ciekawych rzeczy, ale też, że często wygrywa z nimi prokrastynacja – zwłaszcza, jeżeli ktoś lubi wybierać to, co najlepsze. Zresztą tacy ludzie (w psychologii zwani maksymalistami) w ogóle nie mają łatwego życia – potwierdzone, niestety, empirycznie przez piszącego te słowa.
Z hiperwyborem zresztą wiąże się chyba zastosowanie prokrastynacji jako metody urządzania sobie pracy – czyli po prostu prokrastynowanie tak długo, aż jedna z wiszących nad nami spraw stanie się arcypaląca (patrz powyższy mem autorstwa Scobina), a nieznośnie lekki byt w hiperwyborze zmieni się w kojącą konieczność działania i brak jakiegokolwiek wyboru.
No dobrze, a jak sobie z tym radzić? Nie mam prostej odpowiedzi, ale ustalenie sobie listy rzeczy do zrobienia czasami pomaga. I nie musi to być lista uszeregowana pod względem ważności – liczy się tylko to, by była uszeregowana pod względem kolejności, w jakiej ma się zrobić jej elementy. Dzięki temu na raz ma się do zrobienia tylko jedną rzecz i hiperwybór znika.
Tu małe osobiste zwierzenie prawie na temat: jednym z częstych powodów prokrastynacji u mnie jest jedzenie. Jeżeli mam przekąsić coś, czego pochłanianie wymaga tylko jednej ręki często siadam z tym do komputera – przecież drugą rękę i oczy mam wolne, mogę pracować. Tylko, że jedną ręką i jedząc pracuje się niewygodnie, więc zdarza się, że na czas konsumpcji włączam coś niewymagającego skupienia, np. moją ukochaną mapkę o Monolitach z Warcrafta III. Problem polega na tym, że po zakończeniu konsumpcji jedzenia po pierwsze żal przerywać w połowie „konsumpcję” dobra kultury, jakim jest mapka, a po drugie wreszcie mam wolne obie ręce i mogę sterować dużo sprawniej, więc żal z tego nie skorzystać. Opowiadam o tym teraz, bo próba robienia kilku rzeczy naraz wydaje mi się dość mocno spleciona z problemem hiperwyboru.
I jeszcze drobna rada na koniec – w walce z prokrastynacją cennym sojusznikiem jest czytanie książek. Papierowych. Dlaczego? Jest ono strasznie fajnym ćwiczeniem robienia czegoś po kolei, w wyznaczonym porządku, jeden element na raz – tu po prostu kolejnością, w jakiej zapisane są słowa. W dodatku ćwiczenie to odbywa się bez bezpośredniej bliskości Internetu (stąd papierowych), więc dla początkujących o słabej woli powinno być w miarę łatwe do przeprowadzenia.
A co Wy sądzicie o prokrastynacji?