» Blog » Netflix a prokrastynacja
10-04-2016 23:44

Netflix a prokrastynacja

W działach: Plane poleca, życie | Odsłony: 589

Netflix a prokrastynacja

Drogie i Drodzy!

Swojego czasu na Polterze dyskutowaliśmy o prokrastynacji. Zaczęło się od bardzo odważnego posta Senthe, w którym opisała ona swoje boje z tym problemem, potem swoje trzy grosze dołożyłem ja sam – i możliwe, że nie tylko ja, ale nie potrafię sobie w tej chwili przypomnieć innych notek na ten temat. Z perspektywy czasu wspominam tamte rozmowy jako bardzo cenne. Nie dość, że nauczyły mnie bardziej otwarcie mówić o problemie z prokrastynacją – a nawet więcej, o rzeczach, z którymi mam problemy – to jeszcze w postach i komentarzach dzieliliśmy się konkretnymi, dobrymi rozwiązaniami. Dziś przypomniały mi się tamte rozmowy, gdy uświadomiłem sobie, jak ciekawy efekt na moją prokrastynację – na szczęście dużo mniejszą, niż dwa lata temu – wywarł Netflix.

Wczoraj skończył się dla mnie pierwszy, darmowy miesiąc Netflixa. Na razie zrezygnowałem z jego usług, ale nie dlatego, bym był niezadowolony – po prostu zaczyna się u mnie okres intensywnej pracy nad zaliczeniami na studiach i wiem, że pieniądze wydane na dostęp do Netflixa przez kolejny miesiąc na niewiele by się zdały. Pewnie wrócę w czerwcu albo, jeśli szybko się uwinę, nawet w maju.

Spędzałem przed Netflixem sporo czasu, ale raczej nie czułem, by był to czas przeprokrastynowany. A nawet więcej, miałem i wciąż mam wrażenie, że dzięki niemu prokrastynowałem zdecydowanie mniej – a może nawet po trochu oduczyłem się prokrastynować. Na pewno w trakcie próbnego miesiąca zdążyłem nie tylko obejrzeć dobre filmy i seriale, ale też zająć się ponadprzeciętną ilością fajnej, sensownej pracy nad różnymi rzeczami. Jak to może być?

Wydaje mi się, że sekret tkwi w tym, jak i w jakich warunkach prokrastynuję. Ta przypadłość często wiąże się wszak z perfekcjonizmem i w moim przypadku najgorzej prokrastynuję wtedy, gdy nie widzę szans na zajęcie się czymś sensownym ze sprawnością, jaka by mnie zadowalała. Czyli często – nadludzką. Za bardzo się przejmuję tym, żeby robić rzeczy szybko i sprawnie, podczas pracy zbyt często patrzę w zegarek. A jako, że studiując i pracując na uczelni mam dość nienormowane godziny pracy, patrzenie to ma podtekst „Marku, czemu tak mało? Robisz to już pół godziny!”. Na podobnej zasadzie zdarza mi się zresztą przejmować tym, że za dużo czasu zlatuje mi na sprawy, przy których odpoczywam (czy raczej – powinienem odpoczywać), a więc głównie na czytaniu, sporcie i grach.

Regularne oglądanie filmów i seriali okazało się niespodziewanym wybawieniem od tego problemu, bo trudno oglądać coś szybciej albo wolniej. Po pierwszych kilku odcinkach Marco Polo (od którego zacząłem) w mojej głowie nieśmiało wykwitła rewolucyjna myśl, że każdy z tych odcinków trwa około godzinę i nic z owym czasem trwania nie zrobię. Jeśli więc uważam, że dysponuję ową godziną – śmiało, mogę sobie obejrzeć odcinek i nie ma sensu, bym w trakcie sprawdzał, ile jeszcze. Poprawiło to moją ogólną biegłość w robieniu rzeczy bez patrzenia na zegarek – biegłość, która umożliwia dużo bardziej bezstresową i wciągającą pracę, choć należy ją stosować w połączeniu z racjonalnym planowaniem czasu.

Obok tego wystąpił drugi ciekawy efekt. Nie wiem, czy wszyscy tak mają, ale w mojej głowie istnieją dwie bardzo wyraźne, oddzielne przegródki – „prokrastynacja” i „odpoczynek”. W tej pierwszej ląduje wszystko, co robię, gdy chcę/wolałbym/powinienem robić coś innego ale nie mam na to siły, a w drugiej to, co ładuje mi akumulatory, zaspokaja potrzebę nowości, wrażeń czy zabawy bez zmuszania mnie do jakiegokolwiek wysiłku. I ogólnie rzecz biorąc oglądanie filmów i seriali jest u mnie w tej drugiej kategorii – zwłaszcza, że na ogół staram się sięgać albo po rzeczy, które mnie z jakichś względów osobiście interesują, albo są na tyle głośne, że chcę je poznać i wyrobić sobie jakieś, niekoniecznie przychylne, zdanie. Od pewnego czasu starałem się przekonać samego siebie, że nie zawsze muszę mieć siły na coś „konstruktywnego”,  że mam prawo po prostu odpoczywać – a więc robić rzeczy przyjemne, żeby je robić, a nie rzeczy proste, żeby nie robić rzeczy trudnych. Miesiąc darmowego Netflixa świetnie podziałał w roli zachęty do takiego przestawienia się („teraz jest świetna okazja”), zwłaszcza, że wiedziałem, że jego koniec zbiegnie się w czasie z chwilą, gdy będę musiał ostrzej zabrać się do pracy nad różnymi sprawami. To raczej by nie podziałało, gdybym wcześniej nie podjął zupełnie niezależnego od Netflixa postanowienia, by odpoczywać zamiast prokrastynować – Netflix okazał się jednak świetnym narzędziem do ćwiczenia owego postanowienia.

Nie twierdzę, że u kogoś innego korzystanie z Netflixa miałoby ten sam efekt, w zupełności potrafię wyobrazić go sobie jako nieskończenie kuszącą okazję do tego, co skuszony uznałby za zupełnie niepotrzebną prokrastynację. Ja jednak czuję, że udało mi się dzięki niemu uczynić swoje życie nieco lepszym, bardziej ogarniętym i wypoczętym i uznałem, że warto się podzielić tą historią. Dziękuję za poświęcony jej czas!

Komentarze


jakkubus
   
Ocena:
+2

Też bym napisał notkę o prokrastynacji, ale jakoś nie mogę się do tego zabrać.

11-04-2016 00:02
Planetourist
   
Ocena:
0

Poleciłbym Netflixa, ale jak pisałem - to terapia niepewna, o wysokim stopniu ryzyka zależnym od trudnych do oszacowania zmiennych osobniczych ;)

11-04-2016 00:08
   
Ocena:
+1

Wolałbym nie używać tak trudnego słowa jakim jest prokrastynacja. :) Praca to też taki okres czasu, w którym się zbija czas za pomocą ukierunkowanej działalności. Dążymy do śmierci.

11-04-2016 09:01
Exar
   
Ocena:
+1

Wolałbym nie używać tak trudnego słowa jakim jest prokrastynacja

Prostata i prokreacja to jeszcze ujdą. To słowo to jakiś w ogóle kosmos.

11-04-2016 13:59
   
Ocena:
+1

Ulubione słowo Marka. Ja za to lubię 'prestidigator' i 'hochsztapler'. Oraz "Azaliż waśćka jest kontenta? Proszę to sobie, acan, imaginować, iże bisurman owy...".

11-04-2016 16:00
Z Enterprise
   
Ocena:
+2

Proponuję nasze swojskie "bumelanctwo" zamiast tej nowomowy. Ja rozumiem że jest cenzura i nie można napisać że się ktoś po prostu "o-(bąk)-ala" przy robocie, ale do tego się to sprowadza. A już wymyślanie sobie teorii i intelektualizowanie zjawiska pierdzenia w stołek i ściemniania jest dla mnie najweselsze.

12-04-2016 00:01
Bakcyl
   
Ocena:
0

To już Polteru umarł na tyle, że nawet templariusze na trupach żerują? 

Notka Senthe na temat  jej zmagań z prokrastrynacją była zwyczajnie głupia i obliczona na skupieniu uwagi wszystkich na siedmiu boleściach jej autorki. Senthe bardzo szybko pokasowała komentarze, które jej nie odpowiadały, skarżąc się jednocześnie moderacji, jaka to nie jest tutaj prześladowana przez niedobrych, niezgadzających się z nią upierdliwców, co wystarczająco dobitnie świadczy o poziomie jej notki, jak i o niej samej. :)

12-04-2016 13:32
nerv0
   
Ocena:
+1

@Zet

Nie ważne jak to nazwiesz, jeśli nie wymyślisz sobie sposobu jak sobie z tym radzić. Takie analizowanie potrafi jakoś pomóc.

12-04-2016 15:52
Neurocide
   
Ocena:
+2

@Bakcyl - szanuję twoją opinię, ale totalnie nie zgadzam się z formą twojej wypowiedzi. 

@Z - ja to tak kiedyś nazywałem, ale bumelanctwo to nic nie robienie, a prokrastynacja, to robienie innych rzeczy, które przynoszą satysfakcję od razu, zamiast rzeczy istotnie ważnych. Np kiedy piszę to słowa, to nie tak, że nic nie robię, otóż robię, coś co przykuło moją uwagę, pomimo tego, że w zasadzie powinienem iść pozmywać. Dla mojego partnera wygląda to tak, jakbym rzeczywiście nic nie robił, ale przecież robię - bo niosę kaganek oświaty, czego mój partner nie zrozumie. Czym prędzej więc udam się do kuchni. 

 

12-04-2016 19:51
Planetourist
   
Ocena:
+1

Z mojego doświadczenia wynika, że pisanie o tego typu problemach pomaga, zwłaszcza, że często nie chodzi w nich o totalne lenistwo, tylko o konkretne problemy z motywacją - problemy, na które czasami wystarczy drobna zmiana sposobu myślenia czy inna "sztuczka". Gdy się więc na taką trafiło, warto ją opisać, bo samemu się ją dzięki temu lepiej zrozumie a i innym może się to przydać.

12-04-2016 22:22
Z Enterprise
   
Ocena:
+1
Wiesz Plane, może coś w tym jest. Senthe napisała i przestała wchodzić na Poltera, najlepszy magnes bumelanctwa jaki znam po jołtubie i onecie. Albo znalazła sobie lepsze miejsce do obijania się, albo ozdrowiała.

Swoją drogą - ten twój zasyp wpisów ostatnio to nie nasilenie objawów przypadkiem? :)
13-04-2016 07:39
Neurocide
   
Ocena:
0

@Plane: trików jest sporo, a wiele z nich działa. Podstawa to nie dać się tym co nie rozumieją i wyśmiewają prokrastynację, bo nawet nie zadali sobie trudu aby jej mechanizmy zrozumieć. A ja, ty czy Senthe musimy się z nią zmagać. Oczywiście moglibyśmy założyć jakieś forum z boku, żeby się nie rzucać w oczy, ale to by było nieuczciwe, a dla nas szkodliwe. Warto też nauczyć postawy gudinaf na początek - to nie takie trudne. Btw; jesteśmy też osobami, które co chwila spadają z konia i z uporem maniaka na niego wsiadają. Warto też pamiętać, że takie osoby i głosy jak ZEnterprise są nam potrzebne, bo poczucie humoru i lokany kabaret są ważne w życiu.

Przy okazji - wczoraj udało mi się pozmywać. Dzięki Z.

 

13-04-2016 08:08
Bakcyl
   
Ocena:
0

@Neurocide

 

Ja za to nie rozumiem za bardzo, co dokładnie masz na myśli. Znaczy, zgadzasz się z moją opinią czy tylko ją szanujesz? Nie zgadzasz się z formą w jakiej została przedstawiona, ponieważ... Ach, znaczy, jeżeli mam o czymś złe zdanie, to powinienem je przedstawić w dobrym tonie? To taka dziwna nowomoda na oksymoronową egzystencję, której nigdy nie zrozumiem.

 

Podstawa to nie dać się tym co nie rozumieją i wyśmiewają prokrastynację, bo nawet nie zadali sobie trudu aby jej mechanizmy zrozumieć.

 

Tak jest chyba z każdym problemem natury psychicznej. Zresztą w Polsce wiele z nich jest zwyczajnie ignorowanych albo wyśmiewanych, pomimo figurowania w rejestrze jako choroby, które - jako takie - powinny być przecież brane pod uwagę przy ocenie zachowania danego człowieka. Alkoholizm przecież jest, ale choroby psychiczne już nie.

Tu już nawet nie chodzi o rozumienie sposobu działania choroby, bo nie każdy jest lekarzem i trudno też by wymagać od Kowalskiego, by zajmował się tym, co go nie interesuje i czego zrozumieć nie potrafi. Nie każdy kto ma prawo jazdy jest mechanikiem czy w ogóle zna się na samochodach. Problem raczej w tym, że taki Kowalski neguje istnienie problemu i nic go nie obchodzi. I postępują tak również ludzie, którzy powinni tego rodzaju problemy szanować. Ale taki mamy akurat klimat.

13-04-2016 13:01
Z Enterprise
   
Ocena:
0
@Neurocide - cieszę się że mogłem pomóc.

Ale - podobnie jak nie wierzę w predestynację do prokrastynacji, tak nie wierzę w ADHD czy PTSD i inne takie. Tzn. uznaję zjawisko, ale dorabianie teorii i tworzenie np. ze zwykłego lenistwa jednostki chorobowej jest dla mnie nowoczesnym mzimu wymyślonym przez szamanów białego człowieka - psychologów.
Moja znajoma czarownica z apteki poleca dietę bogatą w magnez. Wspomaga koncentrację i zmniejsza poczucie znużenia. Próbowała coś tam straszyć bioretencją i innym magicznymi terminami, ale wystarczy najtańszy. Po magnezie może nawet i pranie zrobisz partnerowi.
13-04-2016 14:05
Nuriel
   
Ocena:
+1

@zigzak

Ale - podobnie jak nie wierzę w predestynację do prokrastynacji, tak nie wierzę w ADHD czy PTSD i inne takie. Tzn. uznaję zjawisko, ale dorabianie teorii i tworzenie np. ze zwykłego lenistwa jednostki chorobowej jest dla mnie nowoczesnym mzimu wymyślonym przez szamanów białego człowieka - psychologów.

Nie tylko przez psychologów, ale także przez naukowców zajmujących się badaniami ludzkiego mózgu. Wiara nie ma tutaj nic do rzeczy. Badania wskazują, że umysł człowieka prokrastynującego funkcjonuje inaczej niż człowieka nieprokrastynującego. Polemizuje się z nimi nie na poziomie wiary czy innych wydajemisiów ale na poziomie innych badań naukowych.

13-04-2016 14:12
nerv0
   
Ocena:
0

Ach, znaczy, jeżeli mam o czymś złe zdanie, to powinienem je przedstawić w dobrym tonie? To taka dziwna nowomoda na oksymoronową egzystencję, której nigdy nie zrozumiem.

Po prostu - jeśli rzeczywiście chcesz coś komuś powiedzieć, poradzić, przedstawić swój punkt widzenia, to warto to zrobić w przyjaznym tonie. Wtedy nie tylko zmniejszasz szanse na to, że twój komentarz poleci, ale nawet (o zgrozo!) być może zostanie rozważony i jakoś na kogoś wpłynie?

W innym wypadku to tylko forma pyskówki, którą pokazujesz tylko w jak głębokim poważaniu masz drugą osobę i nie interesuje cię czy wysłucha co masz jej do powiedzenia, tylko to czy uda ci się ją wkurzyć, i czy dostaniesz dzięki temu plusika od kolegów bo "ale jej dojechał!"

13-04-2016 15:07
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Nurielu, mózg człowieka szczęśliwego funkcjonuje inaczej niż wściekłego. We śnie też działa inaczej, i to w różnych trybach, niż na jawie. Czy to powoduje że bycie szczęsliwym/wściekłym, lub spanie powinny zostać uznane za jednostki chorobowe? Ponoć mózg homoseksualisty też działa inaczej. Choroba? To kwestia tylko i wyłącznie interpretacji,w którą najzwyczajniej nie wierzę, podobnie jak np nie wierzę w interpretację "brzózki Macierewicza". Jak pisałem, przyjmuję istnienie zjawiska lenistwa czy też bumelanctwa. Nie przyjmuję (nie wierzę w) interpretacji, która daje usprawiedliwienie leniuchom. I jeszcze wyciąga od nich kasę za zdiagnozowanie problemu.
W czasach gdy modnie mieć jakieś upośledzenia, trudno się dziwić że wyskakują z takimi teoriami. Publiczka chętnie się szurnie do bankomatu. Bo od tej pory mój synek nie jest już tępy, on ma "problem z przyswajaniem wiedzy". Nie jest leniwy, on "prokrastynuje" A alkoholik wracający z Iraku to nie alkoholik, on cierpi na PTSD. Itd itp.
Zupełnie ta sama praktyka co u szamanów - wymyślają ci problem i rozwiązanie. I kasiorka! A w mzimu i manitou nie wierzę. Oczywiście nikomu nie bronię.
13-04-2016 15:56
nerv0
   
Ocena:
+2

Kiedyś wierzono też, że ludzie umierają po prostu ze starości, a potem bez sensu nawymyślano choroby żeby móc je leczyć.

13-04-2016 16:17
Bakcyl
   
Ocena:
0

Po prostu - jeśli rzeczywiście chcesz coś komuś powiedzieć, poradzić, przedstawić swój punkt widzenia, to warto to zrobić w przyjaznym tonie. Wtedy nie tylko zmniejszasz szanse na to, że twój komentarz poleci, ale nawet (o zgrozo!) być może zostanie rozważony i jakoś na kogoś wpłynie?

 

To wyobraź sobie, że ktoś wygaduje kompletne bzdury wprowadzając kogoś w błąd przez który może zrobić sobie krzywdę, albo cię obraża, albo cuchnie.
Teraz wyobraź sobie że odpowiadasz mu łagodnie i z uśmiechem:

- Przepraszam bardzo, ale to co mówisz jest nierozsądne
- Przepraszam bardzo, ale to co mówisz jest obraźliwe i bardzo negatywnie wpływa na moje odczucia w stosunku do ciebie.
- Przepraszam bardzo, ale wyczuwam od ciebie nieprzyjemny zapach. 

 

W starych, dobrych czasach rzeczy nazywało się po imieniu. W dzisiejszych jest jakaś dziwna moda, w której każdy każdego, kto się z nim nie zgadza, abo wyraża niepochlebnie nazywa trollem, każąc im się wyrażać dobrze i łagodnie, albo wcale.

 

Nie kupuję tego. :)

 

Już to pomijając, to umyka ci pewien istotny fakt. Negatywna opinia nie może zostać odebrana pozytywnie. Chyba, że celowo zostaje utajona, co jest po prostu kpiną, i co też jest negatywne. Jeżeli masz negatywną opinię, to nie zrodzi ona pozytywnych odczuć w obiekcie tejże. Po prostu pewnych rzeczy nie da się pogodzić. Woda nigdy nie będzie sucha, a ogień zimny. Ci którzy to rozumieją po prostu negatywne opinie kasują, albo każą ludziom negatywne opinie zachować dla siebie, wyrażając tylko te pozytywne.

13-04-2016 16:23
Neurocide
   
Ocena:
0

Bakcylu - język jest giętki, więc tę samą opinię, można przedstawić na szereg rozmaitych sposobów. Można to zrobić kulturalnie, ale można też grzecznie, można się spoufalać, a można być oficjalnym, można być asertywnym, można być agresywnym (i to dwojako, bo pasywnie lub agresywnie), można konstruktywnie i destruktywnie. Można wyrażać opinię o słowach wypowiedzianych albo o człowieku, który dane słowa wypowiedział. Można nawet negatywną opinię przekazać z poszanowaniem uczuć drugiej osoby, albo bez szacunku dla nich. I to ile sobie takich kolorów w przekaz wsadzisz zależy tylko od ciebie.

A mógłbyś zdefiniować stare dobre czasy? Czy piszesz o wieku XIX? Czy może o międzywojniu? Czy też o czasach PRL? Czy może już o czasach wolności przedinternetowej? Czy raczej o początkach internetu w kraju? Czy raczej o czasach kiedy jeszcze surferzy robili sobie coś z tzw. netykiety? Czy może o czasach, kiedy nikt już netykiety nie stosował? Z ciekawości pytam, żeby wiedzieć o czym piszesz.

 

 

 

13-04-2016 16:41

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.