02-03-2012 23:45
Wiktoriańskie musicale: Rebecca
W działach: przegląd musicali, teatr, Plane poleca, Wolsung | Odsłony: 10
Niektóre rzeczy po prostu są rodzinne. Jedną z nich najwyraźniej jest bycie Milady de Winter. Tak, wiem, Milady nie była z krwi de Winterów, ale jej spadkobierczyni też weszła do tego rodu przez małżeństwo.
Poznajcie Rebekę – strasznie fajny musical, który dziś przesłuchałem i pluję sobie w brodę, że dopiero teraz. To historia tak (schyłkowo) wiktoriańska, że bardziej się chyba nie da. Oto Maxim de Winter, dziedzic kornwalijskiego majątku Manderley, wraca z podróży po Europie z nową żoną. Gdyby była ona kobietą, może uszło by mu to płazem, ale nie - Ja* jest Amerykanką! W porządnej brytyjskiej rodzinie…
Jakby tego było mało, piękna i tajemnicza Rebeka – poprzednia żona Maxima – nie zamierza odejść. Niby nie ssie krwi, niby jej ciało grzecznie leży na dnie zatoki, w której utonęła, ale jednak wciąż żyje w ścianach Manderley i nie zamierza pozwolić, by inna kobieta tytułowała się panią de Winter. Ja z trudem radzi sobie z wpływem Rebeki – zwłaszcza, że w posiadłości wciąż służy pani Danvers, fanatycznie oddana zmarłej pokojówka w nieodłącznej żałobnej sukni i z kokiem godnym babci Weatherwax.
Jak właściwie żyje Rebeka? Jest duchem, cieniem czy wspomnieniem? Niech to pozostanie tajemnicą, gdyż ta niejednoznaczność jest najmocniejszą i najbardziej RPGową stroną spektaklu. Śledztwo, w którym trudno stwierdzić, czy duch istnieje dzięki jakiejś vis occulta, czy też po prostu żyje w pamięci jego bliskich, ma moim zdaniem ogromny potencjał. Można by zrobić z niego świetną sesję Zewu czy, w kpiarskiej wersji, InSpectres. W Wolsungu też by się dało, choć tu problemem może się okazać powszechność spirytystyki. Bardzo inspirujące jest też samo Menderley – dom nieodłącznie związany z Rebeką i budzący u mieszkańców tyle emocji, że staje się jakby kolejnym bohaterem opowieści, to genialny materiał na horror. Stara, ponura służąca jest gotyckim złoczyńcą niewiele mniej kanonicznym od Drakuli czy Kuby Rozpruwacza, a Pani Danvers to ikonicznay przykład takiego babsztyla i twierdzi tak nawet TV Tropes.
Z drugiej strony lżejsza, pogodna i salonowa strona Rebeki idealnie pasuje do Wolsunga. Małżeństwo w Windianką – czy to prawdziwą orczycą zza Oceanu, czy to obywatelką Ligi Wolnych Hrabstw – to materiał na skandal i wymarzoną sesję salonowca. Wątek walki Ja z Rebeką też jest wdzięczny – rezolutna młódka potrzebująca pomocy, by dorównać u boku męża jego poprzedniej żonie, to lekki i chyba oryginalny temat, wokół którego da się osnuć nawet kampanię.
Nie ma sensu pisać o musicalu bez polecania najlepszych piosenek, prawda? She's invicible i tytułowa piosenka to cały wątek Rebeki skupiony w kilku minutach świetnej muzyki, a Oh my God I'm such a fool – takoż skondensowany klimat starego, budzącego straszne wspomnienia Menderley. Ten fragment na początku się dłuży, ale 2. połowa to naprawdę fajna piosenka-spoiler wyjaśniająca całą prawdę o Rebece (i to, czemu zacząłem notkę od Milady). Tu mamy piosenkę o brytyjskości, która jest co najwyżej fajna, ale związana z nią jest co najmniej bardzo fajna historia. Otóż: by nie urazić angielskiej widowni, austriaccy autorzy musicalu zmienili tytuł We're british na Some are in and some are out. Nie wiem, jak Wam, ale mi wymienialność tych nazw wydaje się absolutnie, nieskończenie, stereotypowo brytyjska. Moim osobistym faworytem jest pogodna i zarazem potężna piosenka Mrs de Winter bin ich (tu strasznie fajne wideo, ale po węgiersku), w której Ja wreszcie staje się silną, pewną siebie kobietą. Niestety, po angielsku nie da się jej znaleźć. Problem z Rebeką polega na tym, że była napisana dla West Endu, ale w końcu została zamiast tego wystawiona w Wiedniu i dopiero w kwietniu tego roku doczeka się angielskojęzycznej premiery. Ze znalezieniem jej fragmentów w powszechnie rozumianych językach bywa więc problem.
Na koniec ciekawostka: Michael Kunze, autor libretta Rebeki, jest także twórcą bardzo u nas popularnego Tańca Wampirów. Na tych dwóch spektaklach bynajmniej nie kończy się lista jego dzieł, które warto znać i mam nadzieję, że znajdę czas na opowiedzenie Wam o Elisabeth czy Mozarcie. Niestety, niczego nie mogę obiecać.
PS. Wiem, że pierwowzorem Rebeki jest całkiem popularna książka, która doczekała się oscarowej adaptacji filmowej autorstwa samego Hitchcocka, ale nie znam ich i niestety nieszybko znajdę czas, by je poznać. Cała ta notka opiera się więc tylko i wyłącznie na musicalu.
*Do nowej żony Maxima nikt nie zwraca się z imienia, a w didaskaliach widnieje po prostu jako „Ja”.
Poznajcie Rebekę – strasznie fajny musical, który dziś przesłuchałem i pluję sobie w brodę, że dopiero teraz. To historia tak (schyłkowo) wiktoriańska, że bardziej się chyba nie da. Oto Maxim de Winter, dziedzic kornwalijskiego majątku Manderley, wraca z podróży po Europie z nową żoną. Gdyby była ona kobietą, może uszło by mu to płazem, ale nie - Ja* jest Amerykanką! W porządnej brytyjskiej rodzinie…
Jakby tego było mało, piękna i tajemnicza Rebeka – poprzednia żona Maxima – nie zamierza odejść. Niby nie ssie krwi, niby jej ciało grzecznie leży na dnie zatoki, w której utonęła, ale jednak wciąż żyje w ścianach Manderley i nie zamierza pozwolić, by inna kobieta tytułowała się panią de Winter. Ja z trudem radzi sobie z wpływem Rebeki – zwłaszcza, że w posiadłości wciąż służy pani Danvers, fanatycznie oddana zmarłej pokojówka w nieodłącznej żałobnej sukni i z kokiem godnym babci Weatherwax.
Jak właściwie żyje Rebeka? Jest duchem, cieniem czy wspomnieniem? Niech to pozostanie tajemnicą, gdyż ta niejednoznaczność jest najmocniejszą i najbardziej RPGową stroną spektaklu. Śledztwo, w którym trudno stwierdzić, czy duch istnieje dzięki jakiejś vis occulta, czy też po prostu żyje w pamięci jego bliskich, ma moim zdaniem ogromny potencjał. Można by zrobić z niego świetną sesję Zewu czy, w kpiarskiej wersji, InSpectres. W Wolsungu też by się dało, choć tu problemem może się okazać powszechność spirytystyki. Bardzo inspirujące jest też samo Menderley – dom nieodłącznie związany z Rebeką i budzący u mieszkańców tyle emocji, że staje się jakby kolejnym bohaterem opowieści, to genialny materiał na horror. Stara, ponura służąca jest gotyckim złoczyńcą niewiele mniej kanonicznym od Drakuli czy Kuby Rozpruwacza, a Pani Danvers to ikonicznay przykład takiego babsztyla i twierdzi tak nawet TV Tropes.
Z drugiej strony lżejsza, pogodna i salonowa strona Rebeki idealnie pasuje do Wolsunga. Małżeństwo w Windianką – czy to prawdziwą orczycą zza Oceanu, czy to obywatelką Ligi Wolnych Hrabstw – to materiał na skandal i wymarzoną sesję salonowca. Wątek walki Ja z Rebeką też jest wdzięczny – rezolutna młódka potrzebująca pomocy, by dorównać u boku męża jego poprzedniej żonie, to lekki i chyba oryginalny temat, wokół którego da się osnuć nawet kampanię.
Nie ma sensu pisać o musicalu bez polecania najlepszych piosenek, prawda? She's invicible i tytułowa piosenka to cały wątek Rebeki skupiony w kilku minutach świetnej muzyki, a Oh my God I'm such a fool – takoż skondensowany klimat starego, budzącego straszne wspomnienia Menderley. Ten fragment na początku się dłuży, ale 2. połowa to naprawdę fajna piosenka-spoiler wyjaśniająca całą prawdę o Rebece (i to, czemu zacząłem notkę od Milady). Tu mamy piosenkę o brytyjskości, która jest co najwyżej fajna, ale związana z nią jest co najmniej bardzo fajna historia. Otóż: by nie urazić angielskiej widowni, austriaccy autorzy musicalu zmienili tytuł We're british na Some are in and some are out. Nie wiem, jak Wam, ale mi wymienialność tych nazw wydaje się absolutnie, nieskończenie, stereotypowo brytyjska. Moim osobistym faworytem jest pogodna i zarazem potężna piosenka Mrs de Winter bin ich (tu strasznie fajne wideo, ale po węgiersku), w której Ja wreszcie staje się silną, pewną siebie kobietą. Niestety, po angielsku nie da się jej znaleźć. Problem z Rebeką polega na tym, że była napisana dla West Endu, ale w końcu została zamiast tego wystawiona w Wiedniu i dopiero w kwietniu tego roku doczeka się angielskojęzycznej premiery. Ze znalezieniem jej fragmentów w powszechnie rozumianych językach bywa więc problem.
Na koniec ciekawostka: Michael Kunze, autor libretta Rebeki, jest także twórcą bardzo u nas popularnego Tańca Wampirów. Na tych dwóch spektaklach bynajmniej nie kończy się lista jego dzieł, które warto znać i mam nadzieję, że znajdę czas na opowiedzenie Wam o Elisabeth czy Mozarcie. Niestety, niczego nie mogę obiecać.
PS. Wiem, że pierwowzorem Rebeki jest całkiem popularna książka, która doczekała się oscarowej adaptacji filmowej autorstwa samego Hitchcocka, ale nie znam ich i niestety nieszybko znajdę czas, by je poznać. Cała ta notka opiera się więc tylko i wyłącznie na musicalu.
*Do nowej żony Maxima nikt nie zwraca się z imienia, a w didaskaliach widnieje po prostu jako „Ja”.