[opowiadanie] Mama
W działach: Opowiadania | Odsłony: 288Michael obudził się w środku nocy. Ktoś chodził po mieszkaniu. Michael jak na siedmiolatka wiele przeżył, wiedział co się dzieje. Mama znowu nie może spać, a to znaczy, że jej choroba nawraca.
Obudził się rano i jak grzeczne dziecko poszedł zrobić śniadanie. Nie było szans na pomoc dorosłego. Przyniósł mamie jedzenie do pokoju. Jej twarz wyrażała niesamowite cierpienie. Zawsze był bardzo empatyczny. Wyczuwał jej nienaturalną wręcz rozpacz. Jej paniczne stany lękowe. Zawsze cierpiał razem z nią, choć wiedział, że to tylko ułamek tego co ona czuje.
- Nie martw się mamo. Wkrótce psychiatra znowu przepisze leki.
- Nic mi nie może pomóc.
- Wyzdrowiejesz nie martw się.
Uśmiechnęła się, choć w jej wykonaniu uśmiech był wyrazem smutku.
- Zostawiam śniadanie – powiedział – chociaż wiem, że pewnie i tak nie tkniesz.
Spakował się i poszedł do szkoły. Gdy skończyły się zajęcia biegł do domu. Każda choroba jest trochę inna. Michael wiedział jak zachowywała się mama. Rano nie była w stanie zrobić nic, ale po południu odzyskiwała trochę sił. Wtedy właśnie trzeba było jej pilnować.
Nie mylił się. Gdy tylko wszedł do mieszkania usłyszał szloch. Poszedł do jej pokoju i zamarł z przerażenia.
- Przepraszam synku, ale w tym życiu nie ma dla mnie nic dobrego – mówiła, trzymając stary rewolwer taty.
- Mamo… - szepnął.
- Naprawdę, to jedyne wyjście.
- Mamo nie.
- Ale… ale kto się będzie tobą opiekował synku? Nie martw się. – Wycelowała w niego rewolwer.
Przerażanie ściskało mu gardło niczym szubieniczny sznur. Był sparaliżowany, czuł się bezbronny i bezradny.
- Nie będziemy cierpieć.
Strzał!
Nie trafiła. Opamiętał się i rzucił do ucieczki, zatrzasnął za sobą drzwi.
Strzał!
Obudził się z krzykiem. W życiu dorosłym śmierć matki nie dawała mu spać po nocach. Wsłuchiwał się w ciszę. Słyszał przejeżdżające z rzadka w oddali samochody. Gdzieś zawyła syrena policyjna. A to co? Nie, wydawało mu się. Nikogo przecież nie było w mieszaniu. A jednak to chyba były kroki. Wstał z łóżka. Zapalił światło. Cisza. Wyszedł do salonu. Pusto. Czy ten talerz na pewno leżał na stoliku? Wziął go ze sobą i poszedł do kuchni. Włożył talerz do zmywarki.
Znowu. Kroki. Z łazienki. Wziął ze sobą nóż kuchenny i powoli ruszył w stronę dźwięku.
Gwałtownie z hukiem otworzył drzwi i zapalił światło.
Nikogo.
Nagle zamarł. Na podłodze leżała…
Kula od rewolweru.
Guzik. To tylko srebrny guzik. To tylko jego skołatane nerwy. To tylko mu się wydaje. Musi się uspokoić. Łyknąć sobie jednego. Wrócił do salonu. Otworzył szafkę z alkoholem: puste butelki.
- Cholera!
I tak już dzisiaj nie zaśnie. Ubrał się i ruszył w noc znaleźć dla siebie jakieś leki.
Ulice o tej porze były prawie puste. Tylko gdzieniegdzie snuły się cienie, które pewnie były ludźmi. Światła w mieście były jak fałszywy komplement. Niby oświetlały ulice, ale Michael byś świadomy, że latarnie ledwo maskują zewsząd napierającą ciemność. Wkrótce przestał o tym myśleć. Głowę zaprzątały mu demony przeszłości i przemożna chęć utopienia ich wszystkich w alkoholu.
- Uważaj jak leziesz!
Potrącił jakiegoś faceta. Nie zwrócił na niego uwagi. Szedł prostą drogą do speluny, którą odwiedzał aż nazbyt często. Nagle zatrzymał się. Miał przeczucie. Jak człowiek zbliżający się nocą do ściany lasu może się obawiać, że coś zza drzew go obserwuje, tak Michael miał dziwne uczucie, że ktoś w tej betonowej dżungli go śledzi. Ruszył do przodu, udając że wszystko jest w porządku, ale z całej siły wytężając słuch. Cisza. Szedł dalej. Kroki. Przyśpieszył. Kroki również. Nie było wątpliwości, ktoś za nim podążał. Michael skręcił w zaułek i jeszcze bardziej przyśpieszył, prawie biegł. I nagle stanął jak wryty. Przed sobą zobaczył ją. Przerażanie ściskało mu gardło niczym szubieniczny sznur. Był sparaliżowany, czuł się bezbronny i bezradny.
Strzał!
Krzyk!
Michael odwrócił się za siebie. Uzbrojony w nóż niedoszły napastnik leżał w kałuży krwi. Ocalony spojrzał na zjawę.
- Wybacz mi synku.
Chciał coś powiedzieć, lecz rozpłynęła się w powietrzu i już nigdy jej nie zobaczył nawet w snach.