» Blog » Lego i teatrologia
03-07-2016 18:10

Lego i teatrologia

W działach: Plane przedstawia | Odsłony: 192

Drodzy i Drogie!

Czerwiec nie był łaskawy dla moich blogowych planów, zbyt dużo działo się na uczelni. Ale to już za mną i mogę znów częściej się tu pojawiać, zaczynając od wskrzeszenia zaplanowanej miesiące temu pseudoserii.

Dawno, dawno temu spisałem tekst pod tytułem Credo scenarzysty: sposób myślenia. Opowiadałem w nim o tym, jakie korzyści dla swojego erpegowania można wyciągnąć ze spisywania scenariuszy, zwłaszcza przeznaczonych do publikacji. Dzisiaj zaś chcę zająć się zagadnieniem od innej, bardziej osobistej strony – napisać, czemu uważam spisywanie scenariuszy i innych erpegowych materiałów za cenne i ciekawe.

Pewnego razu Cooperator Veritatis zapytał mnie, czemu twórczo zajmuję się prawie wyłącznie erpegami mimo tego, że moje pomysły powinny się też dobrze sprawdzić w literaturze. Ze zdziwieniem odkryłem wtedy, że mam na to jasną odpowiedź – wolę wykorzystywać swoje pomysły w erpegach, bo uwielbiam klocki Lego. To znaczy – bo lubię rzeczy, które są w jakiś sposób interaktywne, a zarazem niedokończone, wymagają dalszej obróbki przez odbiorcę i dają mu sporo swobody w tym, jak ta obróbka ma wyglądać.

Pytanie Cooperatora padło po tym, jak opowiedziałem mu o następującej sesji: gracze byli grupą zblazowanych wiktoriańskich okultystów, którzy omyłkowo przyzwali ducha Kuby Rozpruwacza. By Kuba przestał ich dręczyć musieli zniszczyć wszystkie ślady rytuału, który go wezwał. Jedna z postaci miała sen o tym obrzędzie jeszcze przed jego odbyciem i namalowała go, ale to było ustalone przy tworzeniu postaci i graczom wydawało się elementem klimatu, wiktoriańską kliszą nawiedzonego artysty. Oczywiście obraz ten był zarazem jednym ze śladów rytuału. Na szczęście dla siebie dość szybko zorientowali się, że tak może być i zniszczyli go, ale miałem w głowie różne scenariusze zależne od tego, czy i kiedy się zorientują, że powinni to zrobić.

I, prawdę mówiąc, bez tego ta sytuacja nie byłaby dla mnie ciekawa – po co wymyślać taki zwrot akcji tylko po to, by potem samemu ustalić, czy bohaterowie historii go zauważą? Ten i wiele innych pomysłów jest dla mnie interesujących głównie jako „zawieszone potencjały”, coś, co wprowadzam w świat zależący nie tylko ode mnie i co dzięki temu może się rozwiązać na różne sposoby. Lubię też to, że przygotowując pomysły na sesję nie tworzę ich raz, a dobrze – mogę je naszkicować, potem zmodyfikować, przygotować różne opcje i wreszcie wymyślić na sesji coś zupełnie nowego. To naprawdę są klocki, które można dowolnie ułożyć. I mało co jest tak miłe, jak to, gdy ktoś inny ułoży je w fajny sposób, na który zupełnie bym nie wpadł.

Kilka miesięcy temu Robert Eisenbardt napisał na Facebooku o tym, jak prowadził moje Dary Trzech Wiedźm i pewien łotrzyk celowo znokautował się o belkę w piwnicy, by uniknąć otrzymania jednego z tytułowych podarunków. Ja sam nigdy bym nie wpadł na to, by opisać takie wydarzenie w scenariuszu jako przykładowe rozwinięcie akcji. Mam też wrażenie, że bo to mogło się zadziać, by łotrzyk musiał się aż ogłuszać, Robert musiał dać wiedźmie dużo większą moc, niż planowałem, by miała – i oczywiście jest to w porządku, zwłaszcza, że Dary są przygodą bezsystemową i zawierają tylko ogólne wskazówki co do mechaniki. Przeczytanie o tym, jak Robert je rozwinął było naprawdę miłe.

Na tę fascynację interaktywnością, niedokończeniem i szansą na ułożenie rzeczy po swojemu nakłada się u mnie jeszcze jedna fascynacja, ważna zarówno w moim życiu erpegowym, jak i naukowym. Jestem mianowicie z wykształcenia i zawodu teatrologiem (a właściwie kulturoznawcą ze specjalizacją w teatrze i widowiskach), a w związku z tym bardzo interesują mnie granice między tekstem a wydarzeniem. Moja praca w dużej mierze polega właśnie na opisywaniu wydarzeń – nie tylko spektakli, gdyż współczesna teatrologia jest blisko związana z performatyką, czyli szerszą „antropologią działania”, badaniem rzeczy, które istnieją, gdy się dzieją. I w niej, i w zajmowaniu się erpegami bardzo interesuje mnie to, jak oddać w dokumencie – tekście, infografice, prezentacji czy nawet nagraniu – coś, czego właściwie nie da się opisać, co jest unikatowym doświadczeniem.

W pisaniu scenariuszy i innych pomocy do gry ważne jest właściwie odwrotne pytanie – nie chodzi o to, jak opisać wydarzenie, a raczej, jak stworzyć tekst, który będzie podstawą lub przynajmniej ważną częścią czegoś, co dopiero ma się wydarzyć. Bardzo lubię zastanawianie się nad tym przy tworzeniu przygód, przewidywanie różnych wersji wydarzeń i proponowanie prowadzącemu reakcji na nie, ale chyba najbardziej lubię projektowanie elementów, przy których przewidywanie wszystkich możliwych opcji nie ma sensu, bo z założenia jest ich za dużo – postaci, miejsc i zdarzeń, z którymi gracze mogą wejść w różne interakcje. Bawi mnie przygotowywanie nie tyle różnych scenariuszy tego, jak akcja się potoczy, co raczej elementów, które same będą przygotowane na różne scenariusze. Dlatego często od liniowych scenariuszy wolę opisywać skomplikowane sytuacje, BNów z mnóstwem zdolności i powiązań oraz inne rzeczy, które mogą zagrać na sesji na wiele sposobów, dostarczyć prowadzącemu materiałów do zaimprowizowania mnóstwa różnych rozwiązań.

Moje teatrologiczne „pochodzenie” sprawia zresztą, że oprócz pisania scenariuszy bardzo interesuje mnie opisywanie tego, co dzieje się na moich sesjach. Ostatnio próbowałem tu na różne sposoby dzielić się takimi doświadczeniami i zorientowałem się, że coraz bardziej interesuje mnie nie tylko tekstowe raportowanie wydarzeń, ale też próba pokazania tego, co się działo w sposób bardziej bezpośredni – cytowanie fragmentów sesji, pokazywanie scenariusza i rekwizytów, konsultowanie z graczami tego, co właściwie napisać… kilka takich przykładów można znaleźć w moich tekstach z serii Odcinki Specjalne, zwłaszcza tu i tu.

Być może kiedyś spróbuję nawet nagrywać sesje, choć mam wrażenie, że to byłoby zbyt inwazyjne. Chcę się dzielić moim erpegowym doświadczeniem, ale kamera czy dyktafon mogłyby wpłynąć na samą grę, sprawić, że odbieralibyśmy ją mniej jak zabawę, a bardziej jak eksperyment. Co zresztą zahacza o inne interesujące pytanie – jak dobrze dokumentować wydarzenia, nie zaburzając ich?

Nie mam żadnej szczególnej puenty dla tego tekstu, trudno podsumować tego rodzaju wynurzenia. Zakończę więc po prostu tym, że ani pisanie scenariuszy, ani pisanie o grach mi się nie nudzi i już wnet będę mógł się z Wami podzielić nowymi efektami obu tych pisań.

 

 

 

Komentarze


Olórin
   
Ocena:
+1

Jak zwykle świetny, inspirujący wpis. Fajnie, że tekst ma charakter bardziej generalny, a mniej odwołujący się do konkretnej sesji. Osobiście taka forma mi bardzo odpowiada.

Myślę, że mnie w tworzeniu scenariuszy pasjonuje, to samo, lecz ująłbym to innymi słowami. Uwielbiam obserwować jak osoby, rzeczy, historię zapisane na papierze stają się czymś żywym. Elementy scenariusza często ewoluuje w zupełnie nie przewidzianym kierunku. Poza tym nie ma to jak rzucić garść własnych pomysłów, inspiracji, na pastwę graczy. Oni dopełniają proces twórczy. 

04-07-2016 21:56
Ifryt
   
Ocena:
+1

Bardzo mnie ciekawi patrzenie na sesję rpg w takim szerszym kontekście - właśnie jak na wydarzenie. Pod tym kątem opracowywanie materiałów, które miałyby stanowić podstawę gry (bo na pewno chodzi tu o więcej niż tylko o tradycyjnie spisane scenariusze) jest wciąż obszarem, na którym pozostaje wiele pola dla nowych pomysłów.

07-07-2016 12:45
Planetourist
   
Ocena:
0

Dokładnie - pytanie "jak pomóc w stworzeniu ciekawej sesji" to nie to samo, co "jak spisać dobry scenariusz" czy tym bardziej "jak spisać drugie Jigoku/Wewnętrznego Wroga". Ostatnio kombinuję z innymi podstawami dobrej sesji i na pewno je tu opiszę, gdy tylko stworzę coś konkretnego.

07-07-2016 19:35

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.